Muzyka

Grudzień 2015:

Pierwszym i jedynym kandydatem do Muzycznego Grudnia było Supernatural, czyli niezbyt dobry serial oprawiony w bardzo dobrą muzykę – od takich legend jak Metallica, AC/DC, przez Lynyrda Skynyrda, The Cranberries, aż do Creedence Clearwater Revival. To jest zestaw, który tygryski lubią najbardziej. Do roboty!


Już pierwszy odcinek pierwszego sezonu – eh, sentymenty, kiedy to Supernatural zapowiadało się tak dobrze – wita mnie Metalliką.


Sympatia, którą wtedy zdobył u mnie Dean zamiłowaniem do dobrej muzyki przetrwała do dziś. Mimo, że gdzieś tak od siódmego sezonu Dean jest Werterem i nie da się go słuchać, tak muzyka i Impala nadal działają na jego korzyść.
W kolejnych odcinkach sporo przewija się AC/DC, które jakoś tak zawsze mi się z tym serialem mocno kojarzy. W odcinku szóstym, o Zmiennokształtnym (swoją drogą to przez muzykę bardzo dobrze pamiętam ten odcinek) pojawia się utwór Hey man, nice shot:


i jest to jeden z najlepiej dopasowanych utworów w historii wszystkich seriali, jakie oglądałam (oglądałam ich „trochę” mniej w porównaniu do Alexandry, ale to nic). Groza, tajemniczość, którą wprowadza ten bas na początku, niepewność – no bo co ten Dean wyprawia – to wszystko współgra ze sobą idealnie. Jest to pierwsze z wielu doskonale dobranych utworów w tym serialu.

Blue Öyster Cult ma to do siebie, że potrafi zrobić utwór, który przy swoim raczej radosnym brzmieniu ma dość mroczny przekaz. I to właśnie wykorzystali twórcy Supernatural z Don't fear the Reaper w odcinku dwunastym w pierwszym sezonie.


Mogłabym tak przelecieć każdy odcinek po kolei, omawiając w nich utwory - w pierwszym sezonie jest tego multum -  ale obawiam się, że wyszedłby ultradługi wpis, dlatego przeskoczmy do motywu głównego – Carry on my Wayward Son.


To, co najbardziej pasuje do Winchesterów, to z pewnością tekst:

Carry on my wayward son
There'll be peace when you are done
Lay your weary head to rest
Don't you cry no more

Widzę w wyobraźni Johna, który przemawia do Sama i Deana tymi słowami. Poza tym, że sam utwór jest bardzo dobry, obrósł czymś w rodzaju legendy, zwiastując koniec sezonu, najczęściej dramatyczny (albo związany z jedną z wielu śmierci któregoś z braci). Carry on do dziś kojarzy mi się z bardzo dobrymi godzinami spędzonymi na oglądaniu pierwszych sezonów Supernatural i zasłużył na spory sentyment (i w sumie tylko z sentymentu wciąż oglądam ten serial, ale to temat na inny wpis),
W sezonie drugim wita nas Bad Moon Rising Creedence Clearwater Revival lecące gdzieś w tle. Chociaż podejrzewam, że większość widzów nawet specjalnie nie wyłapała tego utworu, to ja owszem – pasuje on do tej sceny swoim niby radosnym, ale w rzeczywistości niesamowicie ponurym nastrojem.


I oczywiście sam tytuł odcinka – In my time of dying – jest tytułem utworu Led Zeppelin, więc czegóż chcieć więcej?
Potem znów mamy trochę AC/DC, trochę Soundgarden i REO - Can't Fight This Feeling, z którym to scena jest całkiem zabawna.


Tutaj chyba po raz pierwszy usłyszałam, że Jensen Ackles ma naprawdę niezły głos.

Nie mogłabym też nie zauważyć wspomnianych już nawiązań tytułów odcinków do tytułów utworów chociażby Led Zeppelin:
2x13 - Houses of the Holy
2x20 - What Is, And What Should Never Be
...a to tylko drugi sezon – jest tego więcej.

W dziewiętnastym odcinku pojawia się utwór Rooster Alice in Chains i nie wiem, czy znów jest tak dobrze dopasowany, czy po prostu to jest tak dobry utwór.


Potem koniec sezonu, Carry on my Wayward Son, trzeci sezon i pierwsze zmartwychwstanie – to chyba w tym momencie zaczęłam trochę wątpić w ten serial. A wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będą kolejne zmartwychwstania.

Ciekawostka z życia welniewicz: sezon trzeci ma tylko szesnaście odcinków i obejrzałam cały w ciągu jednej dobry.
Chociaż sezon wita nas Hell's Bells AC/DC, to już trochę mniej w tym sezonie dobrych utworów. Świetny jest motyw z Heat of the moment w odcinku jedenastym:


...chociaż trochę tragiczny. Tylko trochę.

Pamiętam, że niesamowicie się uśmiałam na odcinku trzynastym z Ghostfacers, tam też pojawia się motyw z Ghostbusters, który nie wiedzieć czemu często chodzi mi po głowie.



Szesnasty odcinek to znów Carry on, ale także Wanted Dead or Alive Bon Jovi:


Tutaj możemy sobie porównać, kto śpiewa lepiej – Ackles czy Padalecki.

Czwarty sezon to ten, w którym pojawia się Castiel – na początku fenomenalna postać, wprowadzającą jednocześnie grozę i nadzieję, obecnie jest czymś w rodzaju „Jezu, po co go dawali do tego odcinka”. Pamiętam, że płakałam jak głupia, oglądając pierwszy odcinek tego sezonu. Nie mogło też zabraknąć AC/DC na początek:


Później mamy hit hitów, czyli Ramblin' Man w trzecim odcinku i oczywiście crème de la crème fanów Deana w szóstym odcinku:


...czyli śmieszkowaty Ackless tańczący czy-coś-w-tym-stylu-robiący Eye of the tiger, utwór, znany przede wszystkim z Rocky'ego.

Piąty sezon wita nas ponownie AC/DC, a w czwartym odcinku pojawia się Do you love me, znane z Dirty Dancing. To jest genialna scena, zresztą spójrzcie sami:


Uwielbiam taki motyw: strzelanina, trup się gęsto ściele, a do pakietu urocza piosenka o miłości. W kolejnych odcinkach przewija nam się The Who, Jeff Beck, a nawet Santana:


Szkoda, że tylko w tle, bo to jest doskonały utwór.

Czy Wy też to czujecie? Czujecie to, co nadchodzi? Tak, nadchodzi jedna z najlepszych scen w historii Supernatural. Wielu mówiło o tej scenie, wielu ją opisywało, mówili, że doskonałe wejście, doskonały aktor grający Śmierć, doskonały montaż i wiele innych doskonałości – nie możemy zapomnieć o doskonałej muzyce:


Pamiętam, że w szóstym sezonie Supernatural zaczęło się tak już mocno psuć, pod względem muzycznym też. Po pierwsze, w którymś odcinku pojawiło się My heart will go on. Litości. Po drugie, coraz mniej w ogóle było muzyki w odcinkach. Po trzecie, nie było AC/DC na początek sezonu!
Jedyna scena z dobrą muzyką, jaką kojarzę, to ta:


Scena całkiem śmieszna, przyjemna, chociaż trochę też tandetna, ale mogę to wybaczyć twórcom, bo Deep Purple zawsze spoko.

W tym sezonie warto zwrócić uwagę na tytuły odcinków - w sumie w każdym to da się zauważyć, ale skoro w szóstym brak muzyki, to niech chociaż będą tytuły, bo wygląda to tak:
6x12 Like a Virgin – tytuł piosenki Madonny. Nie pamiętam o czym jest ten odcinek, ale jeśli tytuł mówi coś o fabule, to brzmi nieźle.
6x13 Unforgiven – tytuł przedoskonałego utworu Metalliki.
6x21 Let It Bleed – czyli album i utwór Rolling Stonesów.


Sezon siódmy był taką słabizną fabularno – muzyczną, że aż smutno mi go wspominać. Wtedy już myślałam, że twórcy się poddają, skończą Supernatural jakimś słabym zakończeniem i wszyscy będziemy płakać, że taki przyjemny serial tak źle się skończył, ale nie. Pamiętam jeden śmieszny odcinek – ten z ślubem – pamiętam, że w którymś odcinku było AC/DC, motyw z Jeziora Łabędzi, a nawet Born to be wild, ale poza tym sezon był jedną wielką klapą, tak samo, jak – niestety – sezon ósmy.

Z ósmego sezonu najlepiej kojarzę scenę, w której Crowley śpiewa Changes Dawida Bowiego:


Było trochę Jethro Tull, Styx, Soundgarden, a nawet Chopin i Bethoveen, ale poza tym zabrakło scen z fajnie dopasowaną muzyką.

Dziewiąty sezon przez jakiś czas dawał nadzieję na powrót starego, dobrego Supernatural. Jeśli chodzi o muzykę, w czwartym odcinku znów pojawiło się AC/DC:


...i dobrze, bo się zmartwiłam, że zasada „Utwór AC/DC w każdym sezonie!” już całkiem umarła.
W dwudziestym odcinku pojawia się mój ulubiony utwór The Black Keyes, czyli Little Black Submarines:



W dziesiątym sezonie też brakuje scen z dobrym soundtrackiem, niemniej jednak pojawia się i najbardziej znany utwór Thin Lizzy, i bardzo ładny utwór The Who:





Nie mogę też nie poświęcić uwagi odcinkowi o fan fiction. Wykonania tego chóru może nie były na najwyższym poziomie, ale były naprawdę bardzo przyjemne. Carry on my Wayward Son w tej wersji jest piękne i powoduje u mnie ciarki:



Teraz jeszcze zauważyłam, że w trzynastym odcinku pojawiło się to:


a to bardzo ładny utwór.

Dotarliśmy do sezonu jedenastego, który muzycznie w ogóle mnie nie urzekł. Pojawił się utwór O, Death w trochę innej wersji, ale poza tym ubogo. No i AC/DC nie ma…

Gdybym miała podsumować to wszystko, powiedziałabym, że wraz z początkiem końca Supernatural (czyli dramatyczny upadek oryginalności i elementu zaskakującego w fabule około szóstego sezonu) zaczęło brakować też dobrej muzyki w serialu. W pierwszych sezonach było trochę więcej dobrych staroci, poza tym na każdym kroku zaznaczano, że Dean jest fanem rocka, później to zaczęło zanikać.
Pamiętajcie, że to bardzo subiektywna ocena – dla kogoś Metallica może być bezsensownym darciem mordy, a Celine Dion może mieć talent – i nie krzyczcie, jeśli coś pominęłam albo zbyt krytycznie oceniłam.


Mam przeczucie, że w muzycznym styczniu zapanują Synowie Anarchii. Też macie takie przeczucie? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz