Słowem
wstępu, Muzyczny Miesiąc to taki wpis, w którym wybieram sobie
jeden serial, wyciągam z niego fajną muzykę i piszę o tym, na ile
jest dopasowana do serialu i na ile to wszystko ze sobą współgra.
Od razu zaznaczam, że te wpisy będą dość długie i mocno
subiektywne, będą pojawiać się co miesiąc (no shit, Sherlock) i
zawsze będą dotyczyć innego serialu. Posty z muzycznego miesiąca
będą pojawiać się normalnie, na blogu, ale także w zakładce
„muzyka” po lewej stronie, gdzie wszystkie sklejone będą w
jeden, długi wpis.
Pierwszym
i jedynym kandydatem do Muzycznego Grudnia było Supernatural, czyli
niezbyt dobry serial oprawiony w bardzo dobrą muzykę – od takich
legend jak Metallica, AC/DC, przez Lynyrda Skynyrda, The Cranberries,
aż do Creedence Clearwater Revival. To jest zestaw, który tygryski
lubią najbardziej. Do roboty!
Już
pierwszy odcinek pierwszego sezonu – eh, sentymenty, kiedy to
Supernatural zapowiadało się tak dobrze – wita mnie Metalliką.
Sympatia,
którą wtedy zdobył u mnie Dean zamiłowaniem do dobrej muzyki przetrwała do dziś. Mimo, że gdzieś tak od siódmego sezonu Dean
jest Werterem i nie da się go słuchać, tak muzyka i Impala nadal
działają na jego korzyść.
W
kolejnych odcinkach sporo przewija się AC/DC, które jakoś tak
zawsze mi się z tym serialem mocno kojarzy. W odcinku szóstym, o
Zmiennokształtnym (swoją drogą to przez muzykę bardzo dobrze
pamiętam ten odcinek) pojawia się utwór Hey man, nice shot:
i
jest to jeden z najlepiej dopasowanych utworów w historii wszystkich
seriali, jakie oglądałam (oglądałam ich „trochę” mniej w
porównaniu do Alexandry, ale to nic). Groza, tajemniczość, którą
wprowadza ten bas na początku, niepewność – no bo co ten Dean
wyprawia – to wszystko współgra ze sobą idealnie. Jest to
pierwsze z wielu doskonale dobranych utworów w tym serialu.
Blue
Öyster Cult ma to do siebie, że potrafi zrobić utwór, który przy
swoim raczej radosnym brzmieniu ma dość mroczny przekaz. I to
właśnie wykorzystali twórcy Supernatural z Don't
fear the
Reaper w
odcinku dwunastym w pierwszym sezonie.
Mogłabym
tak przelecieć każdy odcinek po kolei, omawiając w nich utwory - w pierwszym sezonie jest tego multum - ale obawiam się, że wyszedłby ultradługi wpis, dlatego przeskoczmy do
motywu głównego – Carry on my Wayward Son.
To,
co najbardziej pasuje do Winchesterów, to z pewnością tekst:
Carry
on my wayward son
There'll
be peace when you are done
Lay
your weary head to rest
Don't
you cry no more
Widzę w wyobraźni Johna, który przemawia do Sama i
Deana tymi słowami. Poza tym, że sam utwór jest bardzo dobry,
obrósł czymś w rodzaju legendy, zwiastując koniec sezonu,
najczęściej dramatyczny (albo związany z jedną z wielu śmierci
któregoś z braci). Carry on do dziś kojarzy mi się z
bardzo dobrymi godzinami spędzonymi na oglądaniu pierwszych sezonów
Supernatural i zasłużył na spory sentyment (i w sumie tylko z
sentymentu wciąż oglądam ten serial, ale to temat na inny wpis),
W
sezonie drugim wita nas Bad Moon Rising Creedence Clearwater Revival
lecące gdzieś w tle. Chociaż podejrzewam, że większość widzów
nawet specjalnie nie wyłapała tego utworu, to ja owszem – pasuje
on do tej sceny swoim niby radosnym, ale w rzeczywistości
niesamowicie ponurym nastrojem.
I
oczywiście sam tytuł odcinka – In my time of dying – jest tytułem utworu Led Zeppelin, więc czegóż chcieć więcej?
Potem znów
mamy trochę AC/DC, trochę Soundgarden i REO - Can't Fight This
Feeling, z którym to scena jest całkiem zabawna.
Tutaj
chyba po raz pierwszy usłyszałam, że Jensen Ackles ma naprawdę niezły
głos.
Nie
mogłabym też nie zauważyć wspomnianych już nawiązań tytułów
odcinków do tytułów utworów chociażby Led Zeppelin:
2x13
- Houses of the Holy
2x20
- What Is, And What Should Never Be
...a
to tylko drugi sezon – jest tego więcej.
W
dziewiętnastym odcinku pojawia się utwór Rooster Alice in Chains i
nie wiem, czy znów jest tak dobrze dopasowany, czy po prostu to jest
tak dobry utwór.
Potem
koniec sezonu, Carry on my Wayward Son, trzeci sezon i pierwsze
zmartwychwstanie – to chyba w tym momencie zaczęłam trochę wątpić w
ten serial. A wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będą kolejne
zmartwychwstania.
Ciekawostka
z życia welniewicz: sezon trzeci ma tylko szesnaście odcinków i
obejrzałam cały w ciągu jednej dobry.
Chociaż
sezon wita nas Hell's Bells AC/DC, to już trochę mniej w tym sezonie dobrych utworów. Świetny jest motyw z Heat of the moment w odcinku
jedenastym:
...chociaż
trochę tragiczny. Tylko trochę.
Pamiętam,
że niesamowicie się uśmiałam na odcinku trzynastym z Ghostfacers,
tam też pojawia się motyw z Ghostbusters, który nie wiedzieć
czemu często chodzi mi po głowie.
Szesnasty
odcinek to znów Carry on, ale także Wanted Dead or Alive Bon Jovi:
Tutaj możemy sobie porównać, kto śpiewa lepiej –
Ackles czy Padalecki.
Czwarty
sezon to ten, w którym pojawia się Castiel – na początku
fenomenalna postać, wprowadzającą jednocześnie grozę i nadzieję,
obecnie jest czymś w rodzaju „Jezu, po co go dawali do tego
odcinka”. Pamiętam, że płakałam jak głupia, oglądając
pierwszy odcinek tego sezonu. Nie mogło też zabraknąć AC/DC na
początek:
Później
mamy hit hitów, czyli Ramblin' Man w trzecim odcinku i oczywiście crème de la crème fanów Deana w szóstym odcinku:
...czyli
śmieszkowaty Ackless tańczący czy-coś-w-tym-stylu-robiący Eye of
the tiger, utwór, znany przede wszystkim z Rocky'ego.
Piąty
sezon wita nas ponownie AC/DC, a w czwartym odcinku pojawia się Do
you love me, znane z Dirty Dancing. To jest genialna scena, zresztą
spójrzcie sami:
Uwielbiam
taki motyw: strzelanina, trup się gęsto ściele, a do pakietu
urocza piosenka o miłości. W kolejnych odcinkach przewija nam się
The Who, Jeff Beck, a nawet Santana:
Szkoda,
że tylko w tle, bo to jest doskonały utwór.
Czy
Wy też to czujecie? Czujecie to, co nadchodzi? Tak, nadchodzi jedna
z najlepszych scen w historii Supernatural. Wielu mówiło o tej
scenie, wielu ją opisywało, mówili, że doskonałe wejście,
doskonały aktor grający Śmierć, doskonały montaż i wiele innych
doskonałości – nie możemy zapomnieć o doskonałej muzyce:
Pamiętam,
że w szóstym sezonie Supernatural zaczęło się tak już mocno
psuć, pod względem muzycznym też. Po pierwsze, w którymś odcinku
pojawiło się My heart will go on. Litości. Po drugie, coraz mniej
w ogóle było muzyki w odcinkach. Po trzecie, nie było AC/DC na
początek sezonu!
Jedyna
scena z dobrą muzyką, jaką kojarzę, to ta:
Scena
całkiem śmieszna, przyjemna, chociaż trochę też tandetna, ale
mogę to wybaczyć twórcom, bo Deep Purple zawsze spoko.
W
tym sezonie warto zwrócić uwagę na tytuły odcinków - w sumie w
każdym to da się zauważyć, ale skoro w szóstym brak muzyki, to
niech chociaż będą tytuły, bo wygląda to tak:
6x12
Like a Virgin – tytuł piosenki Madonny. Nie pamiętam o czym jest
ten odcinek, ale jeśli tytuł mówi coś o fabule, to brzmi nieźle.
6x13
Unforgiven – tytuł przedoskonałego utworu Metalliki.
6x21
Let It Bleed – czyli album i utwór Rolling Stonesów.
Sezon
siódmy był taką słabizną fabularno – muzyczną, że aż smutno
mi go wspominać. Wtedy już myślałam, że twórcy się poddają,
skończą Supernatural jakimś słabym zakończeniem i wszyscy
będziemy płakać, że taki przyjemny serial tak źle się skończył,
ale nie. Pamiętam jeden śmieszny odcinek – ten z ślubem –
pamiętam, że w którymś odcinku było AC/DC, motyw z Jeziora
Łabędzi, a nawet Born to be wild, ale poza tym sezon był jedną
wielką klapą, tak samo, jak – niestety – sezon ósmy.
Z
ósmego sezonu najlepiej kojarzę scenę, w której Crowley śpiewa
Changes Dawida Bowiego:
Było
trochę Jethro Tull, Styx, Soundgarden, a nawet Chopin i Bethoveen,
ale poza tym zabrakło scen z fajnie dopasowaną muzyką.
Dziewiąty
sezon przez jakiś czas dawał nadzieję na powrót starego, dobrego
Supernatural. Jeśli chodzi o muzykę, w czwartym odcinku znów
pojawiło się AC/DC:
...i
dobrze, bo się zmartwiłam, że zasada „Utwór AC/DC w każdym
sezonie!” już całkiem umarła.
W
dwudziestym odcinku pojawia się mój ulubiony utwór The Black
Keyes, czyli Little Black Submarines:
W
dziesiątym sezonie też brakuje scen z dobrym soundtrackiem,
niemniej jednak pojawia się i najbardziej znany utwór Thin Lizzy, i
bardzo ładny utwór The Who:
Nie
mogę też nie poświęcić uwagi odcinkowi o fan fiction. Wykonania
tego chóru może nie były na najwyższym poziomie, ale były
naprawdę bardzo przyjemne. Carry on my Wayward Son w tej wersji jest piękne i powoduje u mnie ciarki:
Teraz
jeszcze zauważyłam, że w trzynastym odcinku pojawiło się to:
a
to bardzo ładny utwór.
Dotarliśmy
do sezonu jedenastego, który muzycznie w ogóle mnie nie urzekł.
Pojawił się utwór O, Death w trochę innej wersji, ale poza tym
ubogo. No i AC/DC nie ma…
Gdybym
miała podsumować to wszystko, powiedziałabym, że wraz z
początkiem końca Supernatural (czyli dramatyczny upadek
oryginalności i elementu zaskakującego w fabule około szóstego
sezonu) zaczęło brakować też dobrej muzyki w serialu. W
pierwszych sezonach było trochę więcej dobrych staroci, poza tym
na każdym kroku zaznaczano, że Dean jest fanem rocka, później to
zaczęło zanikać.
Pamiętajcie,
że to bardzo subiektywna ocena – dla kogoś Metallica może być
bezsensownym darciem mordy, a Celine Dion może mieć talent – i
nie krzyczcie, jeśli coś pominęłam albo zbyt krytycznie oceniłam.
Mam
przeczucie, że w muzycznym styczniu zapanują Synowie Anarchii. Też
macie takie przeczucie?
"Sezon siódmy był taką słabizną fabularno – muzyczną, że aż smutno mi go wspominać." Dlatego w tym momencie przestałam oglądać ten serial. :P Ta co się rozpisała w ogóle! Już się boję, co będzie przy SoA.
OdpowiedzUsuńPisać mi tu więcej, co to ma być?! Do roboty! Bloger nie śpi, bloger robi internety.
Ochhh supernatural. Jak dla mnie najbardziej pasującą i klimatyczną piosenką, która pojawia się w każdym sezonie jest "Carryon my wayward son". Idealna i wyciska ze mnie łzy za każdym razem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
rozenksiakzek.blogspot.com